27.06.2020, Piotr POL Olszówka
Kim jest artysta? Piotr Pol Olszówka
►►Czy ja w ogóle jestem artystą ?
Zawsze nieswojo czuję się, kiedy słyszę słowo "artysta" skierowane pod moim adresem.
Wbrew pozorom nie chodzi tu o jakąś fałszywą skromność czy wstyd. Jestem raczej próżny i lubię komplementy – niemniej na komplement trzeba zasłużyć. Nie ma nic gorszego niż komplementy fałszywe, a niestety słowo "artysta" za sprawą mediów trochę się ostatnio zdewaluowało.
To słowo najlepiej brzmi w towarzystwie innych słów, określających konkretną dziedzinę twórczości, na przykład: malarz, fotografik, rzeźbiarz itd. - oznacza bowiem poziom umiejętności a nie rodzaj zajęcia: artysta nie tylko perfekcyjne opanował warsztat i zasady sztuki (bo to należy do rzemiosła) ale przede wszystkim tworzy coś ponadczasowego i wyjątkowego.
Zatem możliwy jest artysta-malarz, obok zwykłych malarzy, czy artysta–rzeźbiarz obok rzeźbiarzy– rzemieślników... Jestem w stanie wyobrazić sobie artystę-hydraulika, o ile skonstruuje coś wyjątkowego, a jego instalacja przetrwa bardzo długi czas i osiągnie doskonałość wykraczającą zwykłe oczekiwania. Historia zna takie wypadki – przykładem niech będzie system ogrzewania zamku w Malborku, który wciąż działa znacznie lepiej od urządzeń współczesnych, mimo, iż wykonano go 600 lat temu przy użyciu raczej skromnych technologii... albo średniowieczny wodociąg w Warszawie, który działał, mimo, że mniej więcej od 250 lat nikt o nim nie pamiętał, a odkryto go przypadkiem podczas naprawy współczesnych rur.
Wobec tak trwałych osiągnięć czuję się nieswojo z własną twórczością.
Artystą jest się wtedy, kiedy się tworzy coś wybitnego i ponadczasowego. Wyobraźmy sobie Leonarda da Vinci, który podąża do wygódki kierując się potrzebami swojej ludzkiej natury. To, co on tam zrobi, z pewnością nie będzie dziełem sztuki i z pewnością nie takie rzeczy przyniosły mu miejsce w historii. Bez krzywdzenia geniusza renesansu możemy powiedzieć, że raczej nie był artystą w każdym momencie swojego życia, chociaż bywał nim rzeźbiąc, malując, pisząc.
Ten sam problem jeszcze lepiej widać na przykładzie literatury: większość dzieł literackich nie wytrzymuje próby czasu, nawet niektóre bestsellery po kilkunastu latach wydają się nieco groteskowe a po kilkudziesięciu przepadają w zakamarkach antykwariatów, o ile jakiś antykwariat wyda złotówkę na przedstawiciela masowych wydań...
Pokaźna część literatów wręcz zasługuje na miano grafomana: pożądają sławy artysty, nie samego tworzenia... nie potrafią wymyślić tekstów wytrzymujących próbę czasu, czy chociażby próbę pierwszego czytania… za to robią miny, na jakie nie pozwalał sobie Adam Mickiewicz.
Czy w takim razie możemy powiedzieć, że pisarz, malarz, literat to artysta z definicji? No właśnie...
A co w takim razie z aktorem? zwłaszcza teatralnym, który z powodów technicznych tworzy rzecz nietrwałą, unikalną i absolutnie wyjątkową? Przedstawienie teatralne – obojętne: dobre czy złe, udane czy nieudane – nawet po zarejestrowaniu nie będzie tym samym, co na żywo. Miłośnicy teatru, jeśli obejrzą na ekranie przedstawienie, na którym byli osobiście, zwykle mają dość mieszane uczucia: wspomnienia mówią co innego niż ekran.
Czy w takim razie jest artystą aktor – skoro jego twórczości wymyka się utrwaleniu, rejestracji, przekazaniu następnym pokoleniom?
W moim osobistym odczuciu to zawsze był słaby punkt mojej własnej teorii sztuki - do momentu, kiedy uświadomiłem sobie, że wielki aktor potrafi zagrać w każdym momencie swojego życia a to chyba wystarczająco wyjątkowe?
Ja i moje gadulstwo...
Używam tak wielu słów tylko i wyłącznie po to, żeby przekazać, dlaczego wolę nie nazywać się artystą. Jestem zbyt strachliwy, by samemu sobie nadać aż taką rangę. Przeszkadza mi wyniesiony z lat studiów szacunek dla mistrzów, których dzieła przetrwały po kilka tysięcy lat.
Jeszcze nie wiem, czy twory mojej wyobraźni przetrwają, ani: jak długo będą istnieć? a zatem to "bycie artystą" wolę wyznaczyć sobie jako cel do osiągnięcia, obiekt do dążenia, zamiast sam o sobie mówić, że już zasługuję na zaszczytne miano.
Lepiej nie myśleć o takich rzeczach, brać się do roboty, wytężać wzrok, głowę, łapać za pędzel, pióro... i skupiać się na jak najlepszym wykonaniu swojej pracy a nadawanie tytułów zostawić publiczności. Jeżeli za kilkadziesiąt lat publiczność wciąż jeszcze będzie nas szanować i pamiętać – to dobrze.
Po co mi to? – czyli: dlaczego w ogóle robić cokolwiek?
W jednym z komiksów uwielbianego przeze mnie mistrza Tadeusza Baranowskiego polski superbohater Orient-men pyta wróżkę:
– Z czego magister wróżka wróży?
– Z chęci zysku przede wszystkim! – odpowiada wróżka.
Bardzo trudno jest zapłacić w sklepie spożywczym obrazem, fotografią, rzeźbą... a już zapłacenie rachunku wierszem czy opowieścią słusznie uchodzi za cud.
Wartości sztuki nie liczymy w pieniądzach, szczególnie w czasach inflacji, kiedy pieniądze są coraz bardziej umowne.
Niemniej, skoro wszyscy ludzie przeliczają wartość swojej pracy na pieniądze - stworzenie dzieła, za które ktoś zechce zapłacić, stanowi ważny sposób mierzenia wartości.
Ostatecznie na tę ilość złotówek ktoś pracował przez pewien czas, angażując swoje siły, inteligencję, wiedzę – czyli kawałek życia. Życie nadaje wartośc pieniądzom, nie na odwrót, złotówki to tylko wygodny przelicznik.
A jeżeli jakiś twórca uważa, że malowanie obrazów niezależnie od efektu daje mu wyższą rangę społeczną niż, powiedzmy, piekarzowi, to zasługuje, żeby jeść obrazy bez masła i niech sobie posmaruje farbą olejną – to też rodzaj tłuszczu.
Mam ogromny szacunek do zwykłego rzemiosła i porządnego wykonywania pospolitych obowiązków. Wiem, ile to znaczy – sam piekę chleb, uszyłem kilka par butów, osobiście (razem z małżonką) przebudowałem własne mieszkanie. Pracowałem fizycznie dość, by szanować pracę.
Z perspektywy moich doświadczeń mogę powiedzieć, że uprawianie sztuki przynosi człowiekowi chwałę dopiero po stworzeniu czegoś wyjątkowego.
Jednak… żyć z czegoś trzeba, więc płody wyobraźni wymieniamy na pieniądze, ale nie dlatego nadajemy wyobrażeniom postać materialną. Do zarabiania służy sprzedaż, nie twórczość, o czym boleśnie przekonał się Vincent van Gogh.
Dwa tysiące lat temu przyjaciele naśmiewali się z Gajusza Cilniusa Mecenasa, że traci pieniądze na wsparcie darmozjadów w rodzaju Horacego… Cóż, nie potrafimy powiedzieć, jak się nazywali ci rozsądni i gospodarni ludzie… za to na Horacym kilkadziesiąt pokoleń uczyło się języka Rzymu a Mecenas wszedł do popularnego słownictwa na całym świecie.
Jeśli wydaje nam się, że nie mamy talentu – warto paniętać, że wybieranie wartościowych dzieł sztuki do własnego domu to również elitarna umiejętność.
Skoro twórczość jako czynność nie służy do zarabiania, tylko do tworzenia – to po co właściwie tworzymy?
Nie mogę mówić za innych - odpowiem za siebie:
Od dziecka uwielbiałem snuć opowieści. Czasami widziałem je w formie obrazów, czasami w formie plastelinowych kształtów... Ale równie często były to po prostu opowieści do ewentualnego powtórzenia lub tło do zabawy z kumplem.
I tak mi już zostało.
Jako nastolatek marzyłem o zostaniu pisarzem i autorem komiksów – ale po studiach zacząłem pracować jako grafik DTP w drukarniach i firmach reklamowych.
Rysowanie komiksów, ilustracji, pisanie i fotografia przez wiele lat pozostawały dla mnie przyjemnym dodatkiem do normalnej pensji i zajęciem, które angażowało moją wyobraźnię podupadającą w wyniku tworzenia setek nadruków na opakowania nabiału, przygotowania do druku koszulek z symbolem piwa, składania gazetek, ulotek i książeczek przeznaczonych do wyrzucenia po spojrzeniu na pierwszą stronę.
Rzecz w tym, że rysowałbym i pisał nawet za darmo.
Kto wie? może bym dopłacał...
Nie śmieję się z ludzi, którzy gotowi są wydać oszczędności na publikację swojej książki. Rozumiem, jak wielką siłę ma ukochane hobby.
Osobna sprawa, że zdarza mi się śmiać z efektów takiej publikacji, zwłaszcza, kiedy autor jako jedyny święcie wierzy we własną doskonałość.
Jeżeli coś wypuszczamy między ludzi, to z szacunku dla nich twórca winien starać się, by dzieło swą jakością przynosiło chlubę a nie wstyd – gdy brak umiejętności, lepiej tworzyć wyłącznie do szuflady.
Ale wyobraźnia, marzenia, emocje pracują bez ogladania się na umiejętności warsztatowe.
Wymyśla się, przelewa na papier, płótno itd., by uwolnić z własnej głowy coś, co tam się kołacze.
Moja wyobraźnia podsuwa dziwaczne zestawienia kształtów, znaczeń, symboli. Bywa okrutna, ale bywa też dziecięco pogodna. Sam się czasem zastanawiam, dlaczego równocześnie potrafię wymyślać potwora i dzieci bawiące się na łące. Czasami przerabiam skojarzenia słowne na obraz, innym razem bawię się symbolami. Kiedy indziej po prostu mam ochotę coś wypróbować: połączyć rodzaj kartonu z kolorem, z którym go jeszcze nie zostawiałem... ewentualnie kształt, który nagle gdzieś zobaczyłem.
Dziwny sen o drzewie ( na haloarr.pl)
Robię to dla przyjemności, czasami z ciekawości... Bardzo często po to, żeby zrealizować wreszcie ideę, która chodzi mi po głowie i nie daje spać. Od czasu do czasu dla przyjaciół – na przykład jeden z cykli moich małych obrazków przedstawia pewnego pieska rasy boston terrier we wszystkich możliwych wcieleniach: od renesansowej damy do gangstera. Cały cykl jest w posiadaniu jednej rodziny.
Można powiedzieć, że piszę, maluję, rysuję, bo jestem wiecznym dzieckiem. Dzieckiem bardzo niegrzecznym, tworzącym rzeczy czasami wręcz okrutne… ale taka jest właśnie ludzka wyobraźnia, czy nie tak?
Jak żyć, panie premierze?
Odkąd zacząłem względnie świadomie analizować to co czytam, czyli mniej więcej od dwunastego roku życia – zastanawiałem się, z czego żyją twórcy? Przez wiele lat tę kwestię wyjątkowo niechętnie poruszano w podręcznikach z historii literatury czy sztuki. Panowało przekonanie, że dżentelmen nie mówi o pieniądzach, tylko je posiada, zaś obowiązkiem twórcy było między innymi bycie dżentelmenem...
Ostatecznie, kogo obchodzi fakt, że Juliusz Słowacki grał na giełdzie a Michał Anioł zarobił górę złota?
Tylko nielicznych…
Niemniej dobrze wiedzieć, z czego się będzie żyło, jeśli planuje się własną przyszłość.
Mówiąc o swoich pomysłach na życie ciągle słyszałem od rodziców: nie będziesz z tego żył! Faktycznie okazało się, że do dzisiaj żyję wyłącznie z tego, co oni bardzo stanowczo skreślili... zaś na tym, co uważali za dobry pomysł, nigdy nie zarobiłem ani złotówki. Życie płata takie figle zarówno dzieciom jak i rodzicom.
Pracowałem przez kilkanaście lat jako grafik DTP w drukarniach i agencjach reklamowych, co oznaczało, że dostosowuję do druku cudze projekty i pomysły. Kiedy mam w jakiś sposób podsumować tę część mojej zawodowej działalności, to najpierw przychodzi mi do głowy wspomnienie kilku takich zleceń, jak: odmłodzenie ważnego prezesa, aby nie widać było jego zmarszczek, worków pod oczami i plam wątrobowych. W pewnym sensie zatem zajmowałem się chirurgią plastyczną! Na szczęście na papierze a nie na ludzkiej skórze.
Bywało też, że klient przynosił zdjęcie domu w stanie surowym, ponieważ było to jedyne zdjęcie siedziby firmy, które posiadał. Moje zadanie polegało na tym, aby dom otynkować, zasiać trawę, ułożyć zgrabny podjazd. Czułem się wtedy, jak majster budowlany.
Przez prawie 10 lat rysowałem komiks do „Świerszczyka” – od razu wyjaśniam: „Świerszczyka” dla dzieci. Komiks też był dla dzieci, opowiadał o przygodach chłopca i niewielkiego zielonego smoka. Okazało się, że jest to chyba najdłuższa seria komiksowa tego typu w Polsce: mniej więcej 170 pełnostronicowych przygód. Nie było to jednak najśmieszniejsza rzecz, jaką robiłem dla tego szacownego pisma. Po przygodach Bartka i Chlorofila zostałem osobowością Kotka Mamrotka: scenarzystą, redaktorem bloga, wcieleniem na Facebooku. Uważam, że zostanie zawodowym kotem to poważny krok naprzód zarówno w karierze, jak i rozwoju osobistym.
Bywałem redaktorem i recenzentem na portalach literackich, opublikowalem kilka własnych książek, napisałem kilka, które jeszcze nie trafiły do wydawcy.
Odkryłem nieznany filologom gatunek literacki, tzw. owsik.
Po napisaniu sporej serii owsików jako filolog i pisarz zdefiniowałem gatunek w należycie fachowy sposób: owsik to epigramat komiczno-filozoficzny, jego bohaterem zawsze jest owsik – pasożyt układu pokarmowego, będący tu symbolem ludzkich ułomności. Zarówno efekt komiczny, jak i przesłanie opiera się o kontrast między osobą bohatera (owsika!) i jego wygórowanym mniemaniem o sobie, między skatologicznym tłem a refleksją filozoficzną, między wulgaryzmem a poważnym tematem rozważań. Każdy owsik literacki zawiera wyodrębniony morał.
Uzbroiłem się w tę definicję i poszedłem omówić ją z Profesorem Borowskim, moim nauczycielem. Potwierdził, że faktycznie możemy tu mówić o gatunku literackim a definicja gatunkowa jak najbardziej spełnia wszelkie wymagania nauki.
Mogę zatem z dumą uznać się za odkrywcę – niczym Harry Johnson, odkrywca okapi kryjącego się w lasach Konga. Mam jednak nadzieję, że nikt nie nazwie mojego odkrycia honorując moje nazwisko. Owsiki Olszówki brzmiałyby nieco dwuznacznie...
Przedstawiciel gatunku wygląda następująco:
Owsik we własny rozgłos włożył wielki wysiłek:
wiercił się… ale przepadł, gdy wytarto tyłek.
Sic finis coronat opus… stąd morał wynika:
nie udawaj smoka, gdy masz moc owsika…
Rysowałem komiksy dla agencji reklamowych. Kiedy spróbowałem jeden ze swoich komiksów wylansować pod własną marką – spotkała mnie przedziwna przygoda: na przestrzeni dwóch lat miałem mniej więcej trzech czytelników tego komiksu na stronie stworzonej specjalnie dla niego... Na szczęście jednym z nich był szef wydawnictwa edukacyjnego, który zaproponował mi ilustrowanie w ten sposób poważnych książek naukowych i popularnonaukowych. Tym sposobem mój łysy bohater pojawił się w kilkunastu poważnych dziełach, których taki ktoś, jak on nigdy w życiu by nie napisał, ani nawet nie przeczytał.
Zilustrowałem również pewną ilość książek dla dzieci – próbki zajmują mi dwie półki w domowej biblioteczce. Trochę tego uzbierałem.
Gdzieś w międzyczasie próbowałem swoich sił jako handlowiec, sprzedając zaawansowane technologicznie odkurzacze dla alergików...
Byłoby też bardzo nieuczciwe, gdybym zapomniał o mojej przygodzie rycerskiej:
przez wiele lat uprawiałem tak zwaną sztukę rycerską, czyli po prostu szermierkę historyczną i zapasy według średniowiecznych traktatów. W pewnym momencie prowadziłem treningi Sekcji Szermierki Historycznej przy Krakowskim Klubie Szermierzy... nazywano nas wtedy zbójcerzami. Wspominam o tym, ponieważ wówczas projektowałem i sprziedawałem broń białą dla ludzi uprawiających tą sztukę: zarówno drewnianą, treningową, jak i stalową, ostrą i tępą… kontuzja kręgosłupa podczas prac domowych niestety przerwała m tę przyjemność.
Od kilku lat jestem prelegentem Fundacji Kinoszkoła, czyli prowadzę coś w rodzaju wykładu przed filmem, na który idą uczniowie.
Rozmaitych nietypowych zajęć w moim życiu było znacznie więcej... Wystarczająco dużo, żebym miał problem z przypomnieniem sobie wszystkich od razu… ale jednego jestem pewien: nigdy nie byłem premierem.
Gdyby jednak do mnie przyszedł ktoś i zapytał: jak żyć, panie premierze? Powiedziałbym mu: po swojemu i ze smakiem. Nikt za ciebie tego nie zrobi porządnie.
Plany w świecie płynnej nowoczesności
Jest taki zwyczaj, że w wywiadach pyta się rozmówcę o plany na przyszłość. Mam szczęście, że to nie wywiad, bo nie wiem, co bym odpowiedział?
Żyjemy w tak zwanych ciekawych czasach: pięć miesięcy temu nikt nie podejrzewał nadejścia epidemii. Piętnaście lat temu mogliśmy się spodziewać, że smartfon czy telefon komórkowy wiele zmieni w naszym życiu i stanie się powszechny, ale nikt nie przewidział, co konkretnie zmieni i zrewolucjonizuje.
Kiedy kończyłem studia - absolutnie nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będzie możliwe samodzielne publikowanie książek ani, że stanie się to swego rodzaju plagą życia literackiego w kraju... Kiedy oddawałem swój zbiorek mikropowieści a wydawca planował kampanię reklamową, nie przypuszczaliśmy, że między wykupieniem miejsc reklamowych w mediach i pokazaniem się „Morrigan” w księgarniach rząd wprowadzi VAT na książki, co całkowicie wywróci system dystrybucji książęk w kraju oraz sprawi, że cała kampania reklamowa nie przyniosła efektów.
Czy w tej sytuacji można planować cokolwiek?
Oczywiście można. Bez gwarancji, że cokolwiek z tych planów nam wyjdzie. Zatem najlepiej planować w sposób możliwie luźny: wyznaczyć kierunki, ale nie zakładać, że w przewidywalny sposób gdzieś dojdziemy.
Życie ostatnio niesie więcej niespodzianek, niż śniło się komukolwiek wcześniej.
Mimo wszystko jednak coś planuję: piszę „Królewskie Psy” – dużą powieść fantasy w realiach średniowiecznych, gdzie będzie mnóstwo rycerzy, dam, zwykłych ludzi i innych pionków na szachownicy, na której grają książęta. Przygotowuję też kilka komiksów, które zamierzam publikować w sieci przez najbliższe parę lat... Z pewnością po drodze będę rysował i malował, a efekty pokażą się prędzej niż komiksy czy powieść, ponieważ namalowanie jednego obrazu zdecydowanie trwa krócej niż napisanie rozdziału powieści... a przygotowanie wystawy zabiera mniej czasu niż wydanie książki. Zamierzam poważnie wziąć się za temat syren, chimer, monstrów fantastycznych oraz innych stworów. Namaluję kolejne obrazy z listy pomysłów, która leży sobie na stole, a rozmiarami powolutku zaczyna przewyższać mój komputer.
Plany twórcze mam bardzo bogate, aczkolwiek mam też świadomość, jak trudno w dzisiejszych czasach poruszać się według zaplanowanego rozkładu.
Jedno jednak jest pewne: w moim życiu były, są i będą koty a rytm mojej pracy w dużym stopniu wyznaczy Puma, która zwykła układać się na mnie podczas pracy oraz Taro – wyznający zasadę, że wszystko, w co da się wbić pazur lub poturlać, przynajmniej przez chwilę należy wyłącznie do niego.
KOMENTARZE
28.03.2021 13:43, Zbigniew Ni(c)k(t)
To bardzo ładnie z pańskiej strony, ze rozróżnia Pan artystę malarza od malarza i t.d. Każdy kto chce zostać artysta na pewno stanie się idiotą. Samo słowo się zdewaluowało. Podobnie słowo sztuka, może dzisiaj oznaczać cokolwiek. Jak by Pan przetłumaczył tytuł książki "Art of Carving"? Kiedyś bardzo dawno temu Cyprian Kamil Norwid ładnie te pojęcia zdefiniował. Także inni myśliciele jak np Etienne Gilson. Serdeczne pozdrowienia. Z.Makarewicz
22.07.2020 15:38, Marta
O jak miło poczytać o autorze Chlorofila i Bartka, trzeba przyznać ma Pan rozległe zainteresowania. A skromności niech sie ucza wszyscy mlodzi artyści. Brawo